Kilka postow nizej wrzucilem foty z wybrzeza, kiedy jeszcze bylem z Marta i Robertem. Na stronie Roberta rowniez sa jakies zdjecia i relacja.
7:00
Zimno. Jestem 1500m npm, a chce zajsc troche wyzej. Nocleg w namiocie chyba raczej nie przejdzie (nie mam spiwora, za malo cieplych ubran….), ale na pewno nie bede spal drugi raz za dwie stowy. Wiec albo za Munnarem znajde cos taniej, albo nie wiem co.
Ananas na sniadanie, wymeldowuje sie i ide na autobus w strone najwyzszego szczytu poludniowych Indii.
10:00
Wjechalem sobie busem na wysokosc 2400, do szczytu jeszcze 300 metrow. Teraz troche bardziej rozumiem opowiesci o kierowcach autobusow - w zasadzie jezdza tak samo jak w Rajastanie, tylko, ze tutaj sa caly czas serpentyny i strome zbocza. Do tego gmina sie wziela i zaczela remontowac niezbyt rowna droge, wiec na poboczach czesto leza zwaly kamieni oraz stoja ludzie cos robiacy z tymi kamieniami, nie bardzo wiem co.
Kierowcy na zakretach nie zwalniaja, tylko trabia, zeby ewentualny przeciwnik mogl zjechac ze srodka drogi na lewy pas. Albo prawy, jak sie uda.
W Top Station wita mnie jakis goral, proponuje nocleg za stowe (biore), lamana angielszczyzna opowiada kto tu byl (people holland good my treking, photos, people france sister and brother, no treking, no good, only jeep…). Pokazuje przy okazji ze setje zdjec, i skubany pamieta kto jest na kazdym zdjeciu, kto robil, jak sie bawil itp, a zdjecia niektore nawet z poczatku lat 90-tych.
Ide sobie na herbatke. Znaczy na plantacje herbaty, troche tego tu sporo.
14:00
Nadal chmurzasto, ciezko bylo zrobic fajne zdjecie herbatki, ale cos tam chyba wyszlo
Pora na obiad, zanim sie doczekalem sytego zarcia za 20 rupii, to jeden z tubylcow zaczal przegladac moje zdjecia. Szlo mu calkiem sprawnie, mimo, ze wiocha zabita dechami to koles wie o co w tym biega.
W sumie za obiad, mirinde i herbatke dalem 3 zlote. Chyba wizyta w Tamil Nadu (miala byc Kerala, ale niektorzy mowia, ze Munnar jest od jakiegos czasu w Tamil Nadu) wyjdzie wyjatkowo tanio.
A po obiadku w ramach higieny pani kelnerka polala mi nad stolem wode z wiadereczka, zebym sobie przemyl rece i gebe. W koncu jakies komfortowe warunki Gadj Dilo chyba mozna uznac za otwarte
16:00
Zaraz ruszamy szukac zwierzakow w jungli. Najpierw jednak “my church coming” czyli “ide do kosciola”. Ten koles co ogladal zdjecia to jednak byl moj host, tylko sie przebral dla niepoznaki. Teraz sie przebral drugi raz, ale juz go chyba rozpoznaje.
W moim hotelu kibel jest “in nature”, za blue trzeba isc “right”, tam jest “road, no people, quiet”.
Kawalek dalej za kanciapa, w ktorej jadlem obiad i przed ktora przesiaduje w wolnych chwilach gapiac sie bezczynnie na tubylcow, okazuje sie, ze jest miejsce bardziej turystyczne. Kilkanascie straganow, jakies hoteliki dwa razy drozsze od mojego i sciezka prowadzaca nie wiem dokad. Kiedys sprawdze.
19:30
Zwierzakow za duzo nie bylo, ale za to pokazal mi fajne miesce na foty, rano mam nadzieje, ze bedzie ladnie to zajrze.
A tymczasem tungopore czyli dobranoc. Troche wczesnie, ale nie ma co robic, kolacja “night dinner” zjedzona, prawdziwa domowa tamilska, notatki spisane, planowac nie mam co bo nie mam mapy…