09:00
Prysznic. Pierwszy cieply prysznic w tej podrozy.
15:00
Po kilku godzinach bezczynnego siedzenia wybieram sie na spacer. Troche z nudow a troche dlatego, ze chyba sie obrazilem na flet, ktory dal sie zlamac Kartikowi. Ide do wioski Chittivarrai, godzine drogi od TS, na trasie do Kovillooru.
W wiosce mieszka M. Prapakaran, Old Chittivarrai Estate, Yellapatti Post, Munnar, 685615, Kerala, India. Spotkalem go ktoregos dnia wracajac z Kovillooru. Wymienilismy sie adresami, chociaz nie bardzo wiem po co bo nie moglem go zrozumiec, mimo, ze usilnie staral mi sie cos przekazac. Zachodze do kanciapki, gdzie pytam o pana Prakaparana, niestety nikt nie kojarzy o co chodzi. Ide wiec dalej i slysze jak ktos mnie wola po imieniu. Podchodze do grupki ludzi grajacych w karty na pieniadze (stawka 40 rupii), ale wolajacego goscia nie kojarze. Skoro jednak wie jak sie nazywam to znaczy, ze sie gdzies spotkalismy. Dosiadam sie wiec do graczy probujac zrozumiec zasady gry. Po jednej dosyc dlugiej partyjce cos czaje, ale za malo, zeby samemu zagrac, do czego namawia mnie wolajacy koles.
W przerwie chwila relaksu i lyk samogonu. No moze kilka lykow. Podobny do tego z wioski Canis Veri (chyba jednak Ganesh Veri, ale Canis mi latwiej zapamietac ). Wracamy na trawke. Jestem juz prawie gotowy do gry (bynajmniej podczas picia nie nauczylem sie regul, ale to w niczym nie przeszkadza). Niestety zaczyna sie robic pozno a przede mna prawie godzina drogi powrotnej, umawiam sie wiec z wolajacym gosciem, ze spotkamy sie w TS w srode rano i odchodze.
17:00
Zdolalem przejsc 100 metrow, kiedy znow slysze wolanie. No to sie wracam, bo w sumie co innego mam do roboty, i nagle moim oczom ukazuje sie pan Prakaparan. Spotkalem go rowniez wczoraj w TS i wlasnie wtedy umowilismy sie, ze do niego wpadne. Pomagam mu wniesc do domu na gorce towar, ktorym handluje (w dzien nie wiem gdzie, ale wieczorami w swoim domu, przychodza tam dorosli po jajka i olej kokosowy oraz dzieci po cukierki sprzedawane na sztuki).
Niebawem z wioski ma jechac jeep do Munnaru, wiec bedzie przejzdzal przez TS. Czekajac na jeepa ogladam sobie wrestlemanie w telewizji podczas gdy pan Prakaparan przyjmuje klientow, a jego zona przygotowuje posilek.
Jeep sobie pojechal beze mnie, ale wroce jakim motorem, wiec czekam dalej. Zjadam upme, omlet i rybe i schodzimy do drogi. Zanim jednak zejdziemy czeka mnie sesja zdjeciowa z tubylcami (tym razem ja bylem po stronie obiektywu, sam nie bralem sprzetu) oraz kolejny lyk czegos sympatycznego. Na kolejna wizyte umawiam sie na wtorek rano.
19:30
Wracam z kolejnym jegomosciem do domu. Popijajac herbatke w kanciapie dostaje bure od Mano, ktory wlasnie wchodzi z latarka mowiac, ze mnie szukal. Ja sie nie bardzo tym przejmuje i generalnie humorek mi dopisuje (ciekawe dlaczego), o flecie juz zapomnialem. W domu czeka juz prawie gotowa kolacja, Caucilia, Caitrii i Kartik, z ktorym to Kartikiem bawie sie w “meele kiile” czyli “gora dol”, czyli we wszystko co polega na tym, ze chlopiec jest raz na gorze, raz na dole (bez skojarzen pls ).
Dzis dolaczyly 2 dziewczyny z Grecji. Mano jak zwykle nowym turystom zaczyna opowiadac lamana angielszczyzna swoje fantazje, powtarzajac co jakis czas rozne fajne zwroty, w tym moje ulubione “my tell me no”, ktore do dzis nie wiem co oznacza.