Taraching
9:00
Jedziemy busikiem do Astor. Najpierw kawalek glowna trasa, potem skrecamy w boczna droge i dosc dlugo mkniemy przez gleboki kanion z rwaca rzeka daleko w dole. Widoczek mimo, ze raczej szaro-bury, robi wrazenie, tak samo jak wrazenie, ze jade gdzies wglab dzikich gor jedyna droga i gdyby po przybyciu na miejsce nastapila jakas zwalka kamieni czy sniegu to moge miec problem z wydostaniem sie. Tym wiekszy, ze konczy mi sie gotowka, a na Citibank (jedyny bank, z ktorego moge wyciagnac kase) raczej nie mam co tu liczyc.
Po drodze kolejny w tej podrozy Millitary Police Check Post. Tym razem ze sprawdzeniem kilku wybranych bagazy.
Po dotarciu do Astor dowiaduje sie w pierwszym napotkanym hotelu, ze nie ma miejsc, co mnie jednak zbytnio nie rusza, bo decyduje sie jeszcze dzisiaj jechac dalej, do Taraching.
Z braku miejsc w srodku jeepa laduje na dachu, dzieki czemu place mniej i mam rewelacyjny widok na caloksztalt. Impreza lepsza niz przyczepka w Rumunii Droga od pewnego momentu robi sie raczej wyboista, wiec ciezko robic zdjecia, bo musze sie trzymac czegos obiema recami zeby nie spasc, ale krajobrazik jest calkiem calkiem.
Do Taraching nie dojezdzamy, bo kawalek przed wioska na droge zlecialo troche sniegu blokujac przejazd. “Naprawa” drogi powinna zajac dzien, moze dwa, ale teraz musze isc jakies 45 minut na piechote.
16:00
Melduje sie w hoteliku, zamawiam zarcie (bedzie gotowe za 1,5h) i wybieram sie na spacerek po okolicy.
Niestety sdlonce szybko sie chowa za gore i prawie momentalnie robi sie duzo zimniej, wiec wracam, podajac lokalnemu policjantowi swoje dane (po raz 500-tny chyba), wypijam goraca czekoladke, ktorej kilka puszek zostawila jakas ekspedycja i ide spac.