5:30
Pobudka. Tym razem nie na wschod tylko na autobus do Aliabadu, skad mam kolejny transport do Gilgitu.
W polowie drogi mala awaria - na KKH zlatuja z gory kamienie uniemozliwiajac dalsza podroz. Po mojej stronie gruzow stoi kilka busow, po drugiej to samo. Jedyne wysjcie z tej niezwykle dramatycznej sytuacji jest takie, ze trzeba przejsc przez przeszkode do busow, ktore jechaly z Laiabadu w strone Passu, ale w zaistnialem sytuacji beda zaraz wracac z powrotem. Przechodze 3 razy, bo za pierwszym razem zapominam zabrac plecak z dachu mojegu busa.
Po dotarciu do Aliabadu szybkie sniadanko (w knajpie na moj gest reka oznaczajacy jedzenie koles mowi, ze nic nie ma, mimo, ze widze jak inni cos wcinaja, ale w koncu udaje mi sie cos zamowic) i kolejny bus do Gilgitu. Na trasie znowu kilka osuwisk i innych przeszkod, ale wszystkie sa juz uprzatniete lub sa porobione delikatne objazdy, wiec spokojnie docieram na miejsce.
11:30
Po szybkim lunchu i mniej szybkim, ale przynajmniej skutecznym znalezieniu miejsca, z ktorego odjezdzaja busy do Astor, melduje sie w hotelu. Zbijam cene o 50Rs, ale i tak nadal wychodzi drozej niz pisza w Lonely Planet. W sezonie taki numer pewnie w ogole by nie przeszedl, wiec nie narzekam.
Kolejny punkt programu to kafejka internetowa, znajduje, ale strasznie powoli chodzi, czasem czekam kilka minut na jedna strone, wiec sobie odpuszczam.
Plan zajec koncze dopytaniem sie o busy do Rawalpindi. Nie jest to takie proste, bo tutaj jak ktos nie bardzo zna angielski to na kazde pytanie (ile, jak, kiedy itp) odpowiada “yes”/”ok” lub “no” w zaleznosci od osoby. Albo podajac cene myli “hundred” i “thousand”. W koncu jednak udaje mi sie uzyskac informacje. Ale bilet kupie za pare dni - jak wroce z Nanga Parbat
17:00
Po relaksacyjnym spacerku po miescie jestem bardziej zmachany niz po 8godzinnym treku w gorach. Na 1600m slonce grzeje nie gorzej niz w Indiach.
Sam Gilgit nie jest jakis rewelacyjnie ciekawy. Najciekawszy jest chyba widok ustawionych co chwila policjantow z dlugimi lufami, walow obronnych w postaci kilkudziesieciu workow z piaskiem czy czyms jeden na drugim, zasiekow, barykad, strzelnic i innych wojskowych terenow i budynkow. Mam wracenie, ze jest tego wiecej niz w stolicy.
Meczecik byl jednym z bardziej strzezonych miejsc, chociaz z aparatem pod lufy nie podchodzilem, wiec tutaj nic nie widac:
Jeszcze tylko ostatnie formalnosci w hotelu Ibex, czyli spisanie pakistanskimi wezykami moich danych - od razu przedstawiam sie jako “Jasek”, bo jak mowie przez “c” to na kazdej twarzy pojawia sie wielki znak zapytania. Imie ojca jakos przeszlo bez problemow, ale nazwiska juz nie podawalem, bo nie wiem czy by koles dal rade