Theni
Soczku jeszcze nie bylo, wzialem wiec 2 szklanki zwyklego soku z ananasa. W oczekiwaniu na Davida, z ktorym sie umowilem ok 9-10ej polzlem na obczajone wczoraj tereny z fajnymi kolorowymi domkami. Przed jednym z nich zalapalem sie na sniadanko przygotowywane na dworze przy drzwiach wejsciowych. Odwdzieczylem sie paroma zdjeciami I poszedlem dalej szukac tematow. Jeden nawet znalazlem, niestety bylem za wolny, bo zanim nastawilem aparat to temat mnie zauwazyl i zmienil pozycje.
Po krotkim spotkanku z Davidem wsiadlem do autobusu do Theni (wcale nie jest 160km, cos zle musialem wczoraj zrozumiec), a on poszedl po zone kontunyowac boje o telefon komorkowy.
Theni o raczej malo ciekawe miasto, nie znalazlem tu zadnego miejsca, w ktorym moglbym zagoscic na dluzej. Jedyny plus to tani nocleg w Raja Lodge, na ktorego znalezienie poswiecilem jakas godzinke, oraz zaklad foto, w ktorym dosc szybko zrobilem odbitki dla Mano. Niestety za nocleg juz zaplacilem, wiec zamiast jechac dalej zaczalem sie wloczyc po okolicy. Jedno fajne miejsce (cala okolica tuz pod miastem) znalazlem, ale jakos klimat nie zachecal do wyciagniecia aparatu, ludzie nawet nie odpowiadali na powitalne vanakam tylko glupio patrzyli. Ciekawe dlaczego. Z innego miejsca z kolei wyprosila mnie uprzejmnie policja, bo wlazlem na jakies “area”, ale nie do konca zrozumialem jakie. Z nudow zaczalem tracic kase na jakies soczki, lody itp duperele.
Jutro wiec szybka ewakuacja na autobus do Kodaikanal o 6ej rano, a stamtad rano wypad na wiochy.
Krotki bilans 3 tygodni – srednio dziennie wydaje 11$, o 4$ mniej niz zakladala pesymistyczna wersja mojego budzetu, dziennie robie 50 zdjec (nie licze skasowanych), roznica pomiedzy opalona skora a nieopalona wynosi ok 1EV, do prawdziwych Indiach brakuje mi jeszcze 1 a moze nawet 2 EV