Gadjo Delhi

March 7, 2007

Theni

Kategoria: Indie — Jacek Karczmarczyk @ 8:22

Soczku jeszcze nie bylo, wzialem wiec 2 szklanki zwyklego soku z ananasa. W oczekiwaniu na Davida, z ktorym sie umowilem ok 9-10ej polzlem na obczajone wczoraj tereny z fajnymi kolorowymi domkami. Przed jednym z nich zalapalem sie na sniadanko przygotowywane na dworze przy drzwiach wejsciowych. Odwdzieczylem sie paroma zdjeciami I poszedlem dalej szukac tematow. Jeden nawet znalazlem, niestety bylem za wolny, bo zanim nastawilem aparat to temat mnie zauwazyl i zmienil pozycje.

Po krotkim spotkanku z Davidem wsiadlem do autobusu do Theni (wcale nie jest 160km, cos zle musialem wczoraj zrozumiec), a on poszedl po zone kontunyowac boje o telefon komorkowy.

Theni o raczej malo ciekawe miasto, nie znalazlem tu zadnego miejsca, w ktorym moglbym zagoscic na dluzej. Jedyny plus to tani nocleg w Raja Lodge, na ktorego znalezienie poswiecilem jakas godzinke, oraz zaklad foto, w ktorym dosc szybko zrobilem odbitki dla Mano. Niestety za nocleg juz zaplacilem, wiec zamiast jechac dalej zaczalem sie wloczyc po okolicy. Jedno fajne miejsce (cala okolica tuz pod miastem) znalazlem, ale jakos klimat nie zachecal do wyciagniecia aparatu, ludzie nawet nie odpowiadali na powitalne vanakam tylko glupio patrzyli. Ciekawe dlaczego. Z innego miejsca z kolei wyprosila mnie uprzejmnie policja, bo wlazlem na jakies “area”, ale nie do konca zrozumialem jakie. Z nudow zaczalem tracic kase na jakies soczki, lody itp duperele.

Jutro wiec szybka ewakuacja na autobus do Kodaikanal o 6ej rano, a stamtad rano wypad na wiochy.

Krotki bilans 3 tygodni – srednio dziennie wydaje 11$, o 4$ mniej niz zakladala pesymistyczna wersja mojego budzetu, dziennie robie 50 zdjec (nie licze skasowanych), roznica pomiedzy opalona skora a nieopalona wynosi ok 1EV, do prawdziwych Indiach brakuje mi jeszcze 1 a moze nawet 2 EV ;)

Body

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 8:16

12:30

Po klasycznym juz sniadanku na trawie zabralem sie z bratem Mano, Davidem, oraz jego zona Rani (zawsze usmiechnieta i zawsze pokazujaca swoje wystajace zeby) do Body. Nie mam tej miejscowosci na swojej mapie, wiec nie bardzo wiem gdzie to jest ani czy dobrze pisze. Najpierw pareset metrow w dol do Central Station, zygzakowata trasa zboczem gory z ladnym widoczkiem na doline i pozostale dwutysieczniki. Tam w jednej z max. 15 chalup znajdowal sie barek, gdzie uraczylismy sie rozrabianym soczkiem z dodana wycisnieta polowka cytryny, a potem zabralem Davidowi moj plecak, ktory do tego momentu niosl mimo mojego sprzeciwu.

Kolejne kilkaset metrow dalej (w sensie nizej) znajdowala sie wioska Kurangani troche tylko wieksza od dwoch poprzednich. Autobus do Body mial nadjechac dopiero za godzine, wiec David zdjal moj plecak, kory mi zabral w polowie drogi miedzy Central Station a Kurangani mimo mojego sprzeciwu, zamowilismy sobie herbatke, po czym przeszedlem sie 20m w prawo pyknac pare zdjec dzieciakom z pobliskiej szkolki a potem 50m w prawo (na drugi koniec wioski) pyknac widok ogolny. Lazac tak tam i nazad przypomnialem sobie, ze jestem na poludniu Indii. 1600m ponizej Top Station slonce dalo o sobie znac.

DSC_8948.jpg

17:00

Tym razem autobus jechal wyjakowo spokojnie, nawet jak na nasze eurpejskie warunki. Po drodze, kawalek przed Body, mielismy kontrole w Forest Check Post, co skonczylo sie tym, ze jeden z pasazerow zostal przylapany na probie wywiezienia z lasu kilkunastu 30 centymetrowych drewnianych pienkow. Wywinal sie z tego za pomoca oplaty w wysokosci jednej monety, czyli max 5 rupii, ale nie wiem czy w charakterze lapowki czy po prostu tyle sie placi. Mundurowy skonfiskowal tez jedna taka belke, rowniez nie wiem w jakim celu.

W Body David zaprowadzil mnie do pobliskiego hoteliku, gdzie wzialem dwuosobowy pokoj (innych nie bylo) za nistety 10 zlotych. Rozlozylem manatki i poszlismy cos przekasic. Cos czyli rys w miseczce, ktory sie zsypywalo pocjami na spory lisc z bananowca (plastikowy, moze kiedys zjem z prawdziwego) a obok ryzu pan kelner ciepnal 3 rozne warzywne ciapki. Gdy ktoras sie skonczyla dodawal nastepna porcje. Ryz, ktory sobie podzililem na 3 rzuty, rowniez polewal jakimis sosami, ale za kazdym razem bylo to co innego. Jedzenia bylo tyle, ze malo kto wyszedlby stamtad glodny. A za wszystko zaplacilem 3,50. Za trzy osoby… Gdybym spal gdzies w namiocie i zywil sie 2 razy dziennie takim obiadkiem, bylbym kolejna z jakichs 400 milionow osob w indiach zyjacych na poziomie ponizej 1$ dzienne ;)

Po obiadku poszlismy razem do domu brata Davida. Po schodkach wchodzilo sie na sporawy tarasik, z ktorego byly wejscia do kuchni, lazienki i pokoju (w ktorym poza jedna niewielka szafa nie zauwazylem innych mebli). Calosc miala jakies 50 metrow i z tego co zrozumialem za 3500PLN zwrotnej kaucji mozna sobie cos podobnego wynajac.

Po krotkiej wizycie poszlismy do zakladu foto, zgrac zdjecia na CD i zrobic znajduje sie 160km stad, w miescie Theni.

Przeszedlem sie wiec (juz sam) po miescie. Aparat mialem schowany, bo akurat dzieciaki konczyly szkole i gdyby cala taka gromadka sie na mnie rzucila to moglbym tego nie przezyc.

DSC_9014.jpg

DSC_8984.jpg

DSC_8968.jpg

00:43

Wrocilem z kina. O chyba dobre zakonczenie tego dlugiego wieczoru, podczas ktorego poza posiadowa u brata Davida zaliczylem wizyte w jakims urzedzie (pokoiku na pietrze ze stolem i malym biurkiem, przy ktorym urzednik przez pol godziny przegladal i podpisywal rozlozone na dykcie papiery calej rodziny po to, zeby jedno z nich moglo sobie kupic komorke, niestety chyba to nie wystarczylo, bo pozniejsza proba zakupu sie nie powiodla), picie wymieszanej brandy z piwem i zagryzanej smazonymi ziemniakami w jakiejs podrzednej spelunie, i szwedanie sie w 5 osob riksza po roznych zakatkach miasta…

I przepyszny gesty sok z roznych owocow z duzymi kawalkami w srodku. Jutro od niego zaczne nowy dzien.

March 3, 2007

Top Station/Munnar

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 10:02

14:00

Trzy godziny na necie, zaplace wiecej niz za nocleg, czy to jest zboczenie? :)

Rano sie troche naczekalem na dobre slonce, glownie przez pagorkowatosc terenu. Ponoc z tego miejsca jakis koles zrobil zdjecie, ktore wyladowalo na okladce jakiego magazynu, ale nie bardzo wiem jakie ujecie.

DSC_8321.jpg

DSC_8262.jpg

DSC_8215.jpg

Znow jechalem busem przez serpentyny do Munnaru (w Top Station w kanciapie nie ma pradu, o internecie nie wspominajac). Koles juz rzadko kiedy trabil przed zakretami, czulem sie troche jak na rollercosterze czy jak to sie tam nazywa w disnaylandzie. Zdecydowanie polecam amatorom mocnych wrazem. Teraz bede musial tam wrocic i troche mnie to przeraza, glupio tak spasc w przepasc nie zobaczywszy Pakistanu… No ale jak to mowia nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo, wiec czas na mnie.

Nastepny etap to wiochy w Tamil Nadu. Juz nie turystyczne, ale tez nie w gorach, co bym mogl w razie czego pospac w namiocie. Pozdrawiam. Pa.

PS. Laski sie zdazaja fajne, ale ladniejsze chyba byly na polnocy.

16:30

Jeszcze sie troche powloczylem po miescie, ale bez rewelacji. Za to w miedzyczasie probowalem wyciagnac gotowke z bankomatu i tenze zastrajkowal ;) Tak wiec, zostalo mi kasy jeszcze na jakies 2 tygodnie, za ostatnie rupie kupie sobie orchidee ;)

March 2, 2007

Top Station

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 9:54

Kilka postow nizej wrzucilem foty z wybrzeza, kiedy jeszcze bylem z Marta i Robertem. Na stronie Roberta rowniez sa jakies zdjecia i relacja.

7:00

Zimno. Jestem 1500m npm, a chce zajsc troche wyzej. Nocleg w namiocie chyba raczej nie przejdzie (nie mam spiwora, za malo cieplych ubran….), ale na pewno nie bede spal drugi raz za dwie stowy. Wiec albo za Munnarem znajde cos taniej, albo nie wiem co.

Ananas na sniadanie, wymeldowuje sie i ide na autobus w strone najwyzszego szczytu poludniowych Indii.

10:00

Wjechalem sobie busem na wysokosc 2400, do szczytu jeszcze 300 metrow. Teraz troche bardziej rozumiem opowiesci o kierowcach autobusow - w zasadzie jezdza tak samo jak w Rajastanie, tylko, ze tutaj sa caly czas serpentyny i strome zbocza. Do tego gmina sie wziela i zaczela remontowac niezbyt rowna droge, wiec na poboczach czesto leza zwaly kamieni oraz stoja ludzie cos robiacy z tymi kamieniami, nie bardzo wiem co.

Kierowcy na zakretach nie zwalniaja, tylko trabia, zeby ewentualny przeciwnik mogl zjechac ze srodka drogi na lewy pas. Albo prawy, jak sie uda.

W Top Station wita mnie jakis goral, proponuje nocleg za stowe (biore), lamana angielszczyzna opowiada kto tu byl (people holland good my treking, photos, people france sister and brother, no treking, no good, only jeep…). Pokazuje przy okazji ze setje zdjec, i skubany pamieta kto jest na kazdym zdjeciu, kto robil, jak sie bawil itp, a zdjecia niektore nawet z poczatku lat 90-tych.

Ide sobie na herbatke. Znaczy na plantacje herbaty, troche tego tu sporo.

14:00

Nadal chmurzasto, ciezko bylo zrobic fajne zdjecie herbatki, ale cos tam chyba wyszlo

DSC_8097.jpg

Pora na obiad, zanim sie doczekalem sytego zarcia za 20 rupii, to jeden z tubylcow zaczal przegladac moje zdjecia. Szlo mu calkiem sprawnie, mimo, ze wiocha zabita dechami to koles wie o co w tym biega.

W sumie za obiad, mirinde i herbatke dalem 3 zlote. Chyba wizyta w Tamil Nadu (miala byc Kerala, ale niektorzy mowia, ze Munnar jest od jakiegos czasu w Tamil Nadu) wyjdzie wyjatkowo tanio.

A po obiadku w ramach higieny pani kelnerka polala mi nad stolem wode z wiadereczka, zebym sobie przemyl rece i gebe. W koncu jakies komfortowe warunki ;) Gadj Dilo chyba mozna uznac za otwarte ;)

16:00

Zaraz ruszamy szukac zwierzakow w jungli. Najpierw jednak “my church coming” czyli “ide do kosciola”. Ten koles co ogladal zdjecia to jednak byl moj host, tylko sie przebral dla niepoznaki. Teraz sie przebral drugi raz, ale juz go chyba rozpoznaje.

W moim hotelu kibel jest “in nature”, za blue trzeba isc “right”, tam jest “road, no people, quiet”.

Kawalek dalej za kanciapa, w ktorej jadlem obiad i przed ktora przesiaduje w wolnych chwilach gapiac sie bezczynnie na tubylcow, okazuje sie, ze jest miejsce bardziej turystyczne. Kilkanascie straganow, jakies hoteliki dwa razy drozsze od mojego i sciezka prowadzaca nie wiem dokad. Kiedys sprawdze.

DSC_8140.jpg

19:30

Zwierzakow za duzo nie bylo, ale za to pokazal mi fajne miesce na foty, rano mam nadzieje, ze bedzie ladnie to zajrze.

A tymczasem tungopore czyli dobranoc. Troche wczesnie, ale nie ma co robic, kolacja “night dinner” zjedzona, prawdziwa domowa tamilska, notatki spisane, planowac nie mam co bo nie mam mapy…

March 1, 2007

Droga do Munnaru

Kategoria: Indie — Jacek Karczmarczyk @ 9:26

Bynajmniej dzis nie jest 29.II jak to sobie zapisalem w notatkach. Pociag przyjechal troche spozniony, ale i tak bylo jeszcze w miare wczesnie. Mimo, ze w linii “kolejowej” jestem 850km bardziej na poludnie, wcale nie jest gorecej, w zasadzie jest podobnie jak na Goa, moze dlatego, ze lekko jest pochmurnie.

Moze byc ciekawie, bo rzadziej tutaj pisza literkami, ktore znam. Wszystko jest pisane nowym alfabetem, ktorego niesmiale proby rozszyfrowania skonczyly sie na stwierdzeniu faktu, ze np. “t” raz sie pisze takim zygzakiem a raz innym. Dobrze chociaz, ze w bardziej turystycznych miejscach mowia po angielsku.

Z dworca w Ernakulum wsiadam do autobusu do Munnaru. Autobusik jedzie przez gorsko-puszczyste tereny, ale juz tak powyzej 1000m npm. palm jest coraz mniej. Nawet troche chlodniej sie robi. Na miejscu znajduje strasznie drogi nocleg za 200 rupii (14PLN) i o 22ej klade sie spac. Miasto tez, nie bardzo jest tu co robic o tej porze.

« PoprzedniaNastepna »

Powered by WordPress