Gadjo Delhi

February 15, 2007

Wyjazd

Kategoria: Indie — Jacek Karczmarczyk @ 9:16

6:30

Nie wyszlo ani z zamachem, ani ze strajkiem (chociaz na Okeciu byly porozwieszane jakies flagi), ani nawet z kiepska pogoda (ciemno jest jeszcze i nie widac jak jest na dworze, ale wczoraj wieczorem czubek naszego polsko katolickiego palacu kultury ginal gdzies we mgle). Nie wyszla rowniez proba przemycenia 2 red bulli, jeden spozylem przed bramka (powinien skonczyc dzialac gdzies zaraz po wylocie z Londka, w sam raz, zeby w samolocie dokonczyc i tak dlugi jak na te warunki sen), a drugi poszedl sie lezec do kuwety. Zawsze to przynajmniej te pol kilo bagazu mniej. Na przemial poszly tez kartki z notesu zawierajace zapiski z podrozy po Krymie i Rumunii oraz z urzadzania swojego M1, przez co notes ow skrocil sie o polowe i cos czuje, ze trzeba bedzie zaopatrzyc sie w jakis dodatkowy.

Siedze sobie na lotnisku i mysle nie o tym, czy sobie poradze w Indiach, ale o tym czy zrozumiem angoli (i wzajemnie) na Heathrow. Ale chyba bedzie dobrze, mam 6 godzin na nauczenie sie tego dziwnego jezyka.

PS. Milo bylo wczoraj, shukrija ;)

7.00

Robi sie coraz jasniej. Co wcale nie znaczy, ze widac za oknem coraz wiedzej. Znow kolejny milion Polakow wyjechal do Angli a w zamiar za nowa porcje mgly?

Za chwile zalicze przejscie przez ostatnia bramke. Adrenalinka rosnie. A to dopiero poczatek.

Gate open.

Autobus dojechal do wlasciwego samolotu (brawa dla kierowcy), z wnetrza widac nawet koncowke skrzydla, nie jest zle.

Do poczytania jest “High life” i “Business life”. W sam raz dla mnie, tylko czemu w takim dziwnym jezyku?

8:14

Na wschodzie Polski zachmurzenie calkowite, miejscowe przejasnienia na zachodzie (gdzies za Poznaniem), temperatura -55 stopni (dobrze, ze wzialem sweter), wiatr silny, dochodzacy do 70km/h. Chyba to lubie ;)

Za Berlinem samolot zaczyna sie bujac. Lece z jakims dzu, zaklada na glowe jarmulke, to takie cos kwadratowe, chuste, wyjmuje z kieszeni koszuli modlitewnik i tez zaczyna sie bujac. Szalom.

PS. Sniadanko calkiem calkiem, mozna prosic to samo jeszcze raz?

8:30

Turbulencje. Wszystko sie buja.

9:35

Jestem nad morzem.

Kolejne turbulencje juz nie robia takiego wrazenia, ale dreszczyk emocji nadal jest. Dzwoni mi w uszach, chyba spadamy powoli, robi sie cieplej, juz jest -53 stopnie.

Za dawnych dobrych czasow jak sam pilotowalem samoloty to zawsze mialem problemy z ladowaniem. W koncowych momentach tracilem panowanie nad samolotem i rozwalalem sie o ziemie. Chyba przez te doswiadczenia licze wlasnie na najwieksze emocje wlasnie podczas lodowania na Heatrhow. Skonczy sie na wielkim “lup o ziemie”.

O! Juz nie jestem nad morzem.

9:45

A wlasciwie to 8:45. W Londynie podoga nie lepsza niz w Warszawie, na dodatek troche pada.

Robimy jeszcze dodatkowe koleczko, bo nam zmienili pas startowy. Ladowy znaczy sie.

9:00

Zaczyna byc cos widac za oknem. Boisko, rzeka jakas, chyba Tamiza. Wow! Zameczek jaki fajny! Droga. Na ostroleke chyba. I szok - samochody jada prawa strona!. No ale to jednokierunkowa pewnie, to moga sobie pozwolic na odrobine szalenstwa. Lup o ziemie. Lubudu. Dlugopis mi lata, nie odczytam sie potem. Chyba jednak wroce samolote, tu jest bosko! ;)

Gdzies miedzy 9:15 a 15:15

Chyba w koncu czuje sie jak u siebie - nikt mnie nie rozumie i ja nikogo nie rozumiem ;) Masa roznych dziwnych ludzi dookola i zegarek w kiblu odmierzajacy czas do nastepnej wizyty ekipy sprzatajacej.

Rupii nie oplaca sie tu kupowac, za 1000PLN chcieli mi dac troche ponad 12.000 rupii, a ja liczylem na cos blizej 15.000.

Rozpogadza sie.

15:30

Siedze w wielkim beoingu, posrod turbanow i turbanek, jest nawet kilkoro Polakow, jakas afrykanka, nie ma dzu, przynajmniej nie w moim przedziale. Turban kolo mnie sobie siedzi i patrzy co ja tam skrobie, ale nic nie kuma. I dobrze. Pewnie tez troche dlatego, ze tam ladnie pisze, ze sam nie wiem czy sie potem rozczytam.

Aha, siedze, ale jeszcze nie lece, mimo, ze juz pora. To chyba tak w ramach przyzwyczajania do punktualnosci w Indiach. Fajne te BA, daja poduszke, koc, szczoteczke i paste do zebow, skarpetki, no i oczywiscie sulchawki i zaciemniacz na oczy.

16:15

Znow jestem nad morzem. Tym razem je widac, bo nie ma chmur. Znowu buja.

16:17

Sa chmury, wlasnie w nie wlatujemy. Morza juz nie widac.

16:18

Rozgadalem sie nie wiadomo o czym. Ide na film.

23:00

Pruje sobie z predkoscia 1200km/h nad Pakistanem, za oknem nic nie widac, a szkoda, bo akurat i w Pakistanie i Iranie przelatywalem nad gorkami, pustyniami itp. Moglo byc ciekawie. Za to mialem widoczki na niebo gwiezdziste pode mna, czyli swiatla mniejszych i wiekszych miast, z ktorych niektore ukladaly sie w gwiadozbiory, np. delfina czy kobry. Swiatla Teheranu byly tak silne, ze przez jakis czas bylo widac oswietlone skrzydlo samolotu. Ale tak jak wczesniej trasa przebiegala nad morzem, gdzie raczej nie mialo sie co swiecic i za oknem po prostu bylo czarno, tak po Teheranie lecielismy nad pustyniami albo jakimis gorami, gdzie jesli  ktos przypadkiem zyje to elektrycznosc moglby znac pewnie tylko z ksiazek. Gdyby oczywiscie znal ksiazki. Byl Zahedan, ale przespalem. 3 godziny snu u przed odlotem i jedna dzisiaj to chyba wystarczy, nie? :)

Juz prawie na miejscu, czuje w uszach jak spadamy, wypelniam jakis immigration swistek. Za oknem caly czas czarno. Ale powoli pojawiaja sie swiatelka. Bujamy sie, ale juz mnie to nie rusza, wlasciwie to sie czuje jak w pociagu, tyle tylko, ze nie slychac stukotu kol. No i w pociagu nie daja takiego zarcia, oj pyszny byl kurczaczek, male slodkie pomidorki, pudding i inne drobiazgi. Lup. Lubudu. Wysiadka.

February 13, 2007

19h

Kategoria: Posty nijakie — Jacek Karczmarczyk @ 12:35

Wszystko gotowe - oczywiście poza tymi rzeczami, o których zapomniałem. I poza rocznym zeznaniem podatkowym, którego nie chcem, ale muszem, ale za to prawdopodobnie będę miał zwrot, więc chyba jednak warto się postarać.

A za 5 godzin piwko z caolineczkami/powsinkami(*), potem, jeśli mi się uda zasnąć, nocleg we włochach :) , śniadanko gdzieś o 3ej w nocy, taksówka, a na koniec może jakaś zamieć uniemożliwiająca wylot, albo strajk, albo zamach…

A tymczasem żegnam ozięble, co złego to nie ja, co dobrego tym bardziej nie ja. Pozdrawiam, pa! :)

(*) niepotrzebne skreślić, potrzebne a nieuwzględnione dodać

PS. Niestety kamera ze mną nie jedzie. Ale za to jadą opaski kablowe w liczbie sztuk 100, kamery nie zastąpią, ale przynajmniej są lżejsze.

PS2. Gadjo pozdrawia ekipę Ku-Słońcu ;) oraz niezidentyfikowany obiekt z Hanoi ;)

February 11, 2007

2 dni i 8 godzin

Kategoria: Posty nijakie — Jacek Karczmarczyk @ 22:58

Tyle spraw do załatwienia, że nie ma czasu się popodniecać wyjazdem. Jak zwykle wszystko zostawione na ostatnią chwilę - niezapłacone podatki (w tym jeden nieplanowany i trochę burzący mój wyjazdowy budżet), niezłożony roczny pit, niekupione lekarstwa i ubezpiecznie, niewyczyszczona matryca, niedokończona robota w robocie…

Ale za to na koncie mam pierwszą chyba w życiu jazdę na łyżwach, pierwszy występ w radiu, parę nowych bajerów w moim frameworku, całkiem nawet symaptyczny film o pewnej pani, która załapała się do jakiejś sekty w Indiach i żyła długo i szczęśliwie itp itd.

Tak więc jeszcze jakieś 16 godzin snu, conajmniej tyleż samo roboty, z 6 godzin w knajpie, zostaje 18 na pozałatwianie wszystkiego zanim odlecę (w niejednym tego słowa znaczeniu). Powinienem się wyrobić. Chyba, żeby nie.

February 6, 2007

Cytat miesiąca

Kategoria: Posty nijakie — Jacek Karczmarczyk @ 8:57

“Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?” (Mt 6:26)

Najbliższe parę miesięcy zdecydowanie będzie pod znakiem latania w obłokach i wygrzebywania resztek ze spichlerza, zobaczymy na ile te resztki starczą i czy ktoś tam będzie później dokładać ;)

A poniżej kolejny odcinek “Ku pokrzepieniu serc”:

PS. Magda, daj znać czy doleciałaś i jak Ci sie wiedzie!

February 2, 2007

Final countdown

Kategoria: Posty nijakie — Jacek Karczmarczyk @ 22:30

Półtora tygodnia… za mało by wszystko pokończyć, ale też za mało by dalej odwlekać to co się skończyć uda… A więc nie będzie dzisiaj pitolenia o tym, że:

  • było wyjątkowo miło (jak zwykle z resztą) na dzisiejszym moim przedostatnim firmowym piwku, choć nie wszyscy mogli przybyć
  • wyjątkowo miło mnie pani w ZUSie obsłużyła (a może to tylko wrażenie powstałe z konfrontacji ze wspomnieniami z dnia wczorajszego z sądu, gdzie inna pani prawie mnie zabiła wzrokiem, chyba za to, że ośmieliłem się wejść do pomieszczenia, w którym obsługuje sie petentów)
  • zaczynam sobie zdawać sprawę z bliskości wyjazdu, mimo, że chyba nie zdaję sobie sprawy z ogromu wrażeń, które mnie czekają

a za to będzie przedsięwzięcie działań mających na celu pozostawienie chałupy w takim stanie w jakim chciałbym ją zastać po ewentualnym powrocie :) , spakowanie tobołków i dokończenie aplikacji dla tych mniej i bardziej lubianych klientów. A zatem ostatnie 3 herbatki w kubkach, “…pour passer la melancholie” w głośnikach i do roboty!

« PoprzedniaNastepna »

Powered by WordPress