Gadjo Delhi

February 17, 2007

Jodhpur - wieczor pierwszy

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 16:15

Wieczor

Bynajmniej “skasowaniem” wpisu moj dzien sie nie zakonczyl. Gdy juz zmierzchac poczelo, znowu zaczalem sobie lazic, slyszac nieustajace “Hello, what is your country?” albo “What is your name”, albo ewakuujac sie przed lecacymi w moja strone kamykami, “bo nie chcial zrobic zdjecia”. No ale nie bylo sensu robic zdjecia, bo by dzieciaki szumialy, Nikos na ISO 800 juz nie domaga…

DSC_6758.JPG

DSC_6762.JPG

DSC_6770.JPG

DSC_6779.JPG

A pytanie o naam (imie) to samemu mi sie po jakims czasie udzielilo i po powitalnym “Hello” to ja od razu przechodzilem do kontrofensywy.

W miedzyczasie zaliczylem wizyty w kilku swiatyniach konczac w tej, ktora byla najblizej mojego hotelu, a ktorej wczesniej nie zauwazylem. I teraz tez jej nie zauwazylem, tylko tubylcy jacyc mnie naprowadzili no dobra droge. Tam byla najwieksza imprezka ze wszystkich, ktore widzialem. Ze sloniem, grajkami, zdejmowaniem butow przed wejsciem itp.

DSC_6783.JPG

A potem sjesta na murku przy hotelu i gapienie sie (z wzajemnoscia) na przechodzacych i przejezdzajacych ludkow. Poczatkowo samemu, potem z jakimis mlodziencami, a potem z bossem jakiegos innego hotelu, ktory mnie zaprowadzil pod budke z jassi (chyba tak to sie nazywa?). Bardzo dobre, nawet mimo to, ze nie bylo w ogole pikantne ;)

DSC_6773.JPG
Po roznych historiach, jakie ludzie opowiadali na temat jedzenia poza wysterylizowanymi restauracjami (nie wiem czy pisalem, ale w Delhi znizylem sie do poziomu macdonalda), oczekiwalem na jakies sensacje zoladkowe. Niestety bezskutecznie. Podobnie jak nie doczekalem sie niczego po zjedzeniu niewiadomego pochodzenia owocow u tej rodzinki ze zdjec, zjedzeniu u nich obiadu i popiciu woda (nie wiem czy z butelki, a jesli tak to nie wiem czy z fabrycznie zamknietej). Ale jeszcze wszystko przede mna, ameba chyba sie rozwija jakis czas?

Po powrociu do hotelu i szybkim przegladzie zdjec, szybko zasnalem, kolysany dzwiekami klaksonow, dzwonow ze swiatyn, spiewow ulicznych…

Delhi - dobra wiadomosc ;)

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 15:59

Ale ja normalnie glupi jestem, no odnalazl sie post, w draftach byl ;)

Juz na poczatku wykazalem sie sprytem i umiejetnosciami negocjacyjnymi. Slysze, ze za 20INR moge sie dostac z lotniska do centrum to wsiadam. Pozniej jednak slysze 200. To wysiadam kilometr za lotniskiem i wracam do punktu wyjscia.

Mala dygresja off-topic, za tysiaka peelenow dostalem 14.400NIR, wiec troche lepiej niz w UK.

No wiec nastepny klient podchodzi. 250. Ja mowie 200. Jedziemy, ale nie na dworzec, bo “jest czynny” od 10ej, tylko do biura podrozy. Zaczyna sie proba rezerwacji biletu, najtaniej wychodzi za 600. I zaczyna mi cos nie pasowac, bo z tego co pamietam i co wyczytuje w “Trains at glance” powinno byc 3 razy taniej. Wypijam herbatke, ktora mnie poczestowali, pwenie z nadzieja, ze dam sie wrobic w bilecik i im sie zwroci, i wychodze. A tam czeka na mnie znajomy taksowkarz i proponuje dalsza jazde juz na dworzec New Delhi. Chcial jeszcze kilka rupii, al nie mialem drobnych, musialbym rozmieniac, w koncu dal mi spokoj.

Na przejsciu na perony (oraz jak sie pozniej okazalo do glownego budynku dworca), jakis kolo prosi mnie o bilet. Oczywiscie nie mam, oczywiscie on wie, gdzie kupic, i co gorsza miejsce, o ktorym mowi, jest jedynym miejscem, gdzie foreigner moze cos zalatwic. Kiedys bylo na dworcu, ale terez budynek sie zawalil (tutaj wskazuje reka w kierunku budynku, ktory jak dla mnie byl w stanie przeciwnym, czyli budowania sie). No to moze ja sie zastanowie i zaczynam lazic po okolicy (dosyc ciekawej, lub jak kto woli, dosyc nieciekawej). Nagabywany tak co chwila przez tego samego hoscia lub jemu opdobnych wytrzymalem chyba dobra godzine, po czym jakim wejsciem, ktorego wczesniej nie wyprobowywalem dostalem sie na pierwszy peron. Przysiadlem w zadumie na jednym koncu, potem polazlem na drugi i eureka! “May I help yuo?” - krzyczy napis na budce, a zaraz to samo slysze z ust jednego z panow mundurowych stojacych przy niej. Okazuje sie, ze wszystko jest na dworcu, tylko trzeba przejsc na druga strone i potem costam costam. Costam costam bylo kluczowe, niestety nie uslyszalem dokladnie i zamiast isc prosto do wlasciwego miejsca, zaczalem sie rozgladac z pewna taka niesmialoscia. Na szczescie z pomoca przyszedl kolejny delikwent, ktory szybko wskazal mi miejsca, w ktorym moge zarezerwowac bilet. Ale jak zobaczyl, ze mi sie troche nie spodobalo, to zaproponowal inne, chbya to, do ktorego trafilem na poczatku. I znowu dlugo lazilem nekany dylematami, kiedy zobaczylem swojaka, czyli bialasa z plecakiem, ktory byc moze byl juz zorientowany w temacie. Zgubilem go gdzies w tlumie, ale zaraz znalazlem kolejnego, ktory powiedzial gdzie jest Foregin Tourist Biuro i w koncu trafilem tam gdzie powinienem. Oczywiscie po drodze ciagle bylem nekany, przez poprzednich kolesi, ktorzy nie mogli sie nadziwic, czemu im nie wierze.

Kupiwszy upragniony bilet za troche wiecej niz myslalem, ale nie tak tragicznie, wyruszylem z calym ekwipunkiem na plecach i aparatem w reku na zwiedzanie przydworcowej uliczki. Wycieczka obfitujaca w bezstresowe zapuszczanie w boczne drozki, robienie zdjec dzieciakom i krowom oraz uciekanie przed tymi, ktorym nie chcialem robic zdjec (dzieciakami, nie krowami), zakonczyla sie ostatecznie po kilku godzinach w centrum Connaught Place. Po drodze spotkalem moich nowych przyjaciol, ktorzy bezinteresownie prowadzili mnie do roznych biur podrozy, restauracji, czy sklepow ze szmatkami z kaszmiru.

Ale nie powiem, bylo kilku, ktorzy zachowali sie w miare porzadnie i mnie podwiezli tam gdzie tego potrzebowalem. No, wlasciwie to tylko jeden, ten z ktorym pojechalem do kafejki netowej. Aha, jeszcze dodatkowo skorzystalem z rady jednego z tych pozostalych, ktory powiedzial, ze do dworca Old Delhi, z ktorego odjezdza moj pociag, moge dojechac metrem. A metro sie okazalo calkiem fajne, sprawdzaja wszystkie bagaze, na szczescie moje plecaka nie chcialo im sie przetrzepywac.

Generalnie jednak nie jest wazne co sie dzialo, ale klimat miejsc, a zwlaszcza tych w stylu warsiawskiej pragi czy murzynskich slumsow w stanach (takimi, jakie znam z filmow, czyli pewnie troche przereklamowanymi), tylko ze dodatkowo ze srajacymi krowami i golibrodami golacymi brody w okolicach tych krow. I caly ten rytual jezdzenia po ulicach, czyli jeden ogromny zgielk, klaksony, zasada kto silniejszy ten lepszy… Albo widok tlumu targarzy z targu Chandni Chowk probujacych sie wcisnac do pelnego juz jadacego pociagu.

DSC_6557.JPG

DSC_6543.JPG

Wtedy sobie pomyslalem, czy mnie tez to czeka, i tak na prawde po raz pierwszy sie przerazilem. Bo wczesniej lazac to po tym przesympatycznych slumsach, ogolnie strachu nie czulem, liczac na szczescie glupiego. I nie przeliczylem sie.

A na koniec wsiadlem (bez potrzeby wskakiwania w biegu) do pociagu do Jodhpuru, gdzie jechali ze mna Davy i Karen. A kiedy wysiedli po paru godzinach jazdy, zostalem jedynie z co chwila zmieniajacymi sie hindusami. Korzystajac jeszcze z obecnosci D&K pozwolilem sobie na polgodzinna drzemke. To juz mam w takim razie 3,5h w ciagu trzech nocy. Nie jest zle.

Tamtejszego jedzenia jeszcze nie probowalem. Jedynie strzelilem dwie kawki na dworcu Old Delhi (oczywiscie nie pomogly zbytnio na sennosc) i wczesniej mac donalda.

February 16, 2007

Jodhpur - dzien pierwszy

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 14:19

19:00

Skasowal mi sie post z Delhi. Nie ten krotszy, tylko taki dluzszy. Co za malpa ze mnie…
DSC_6528.JPG
8:00

Za chwile dojade na miejsce, zdejmuje czapke, sweter jeszcze zostawiam, bo slonce dopiero sie rozkreca.

Wreszcie sie wyspalem, jesli mozna tak nazwac piec godzin lezenia w pozycji bocznej skulonej z zimna, z glowa na niezbyt wygodnej poduczce z 70litrowego plecaka. Ale jest dobrze. Lykam upsarin, bo boje sie, ze chlodna noc da mi sie we znaki. I patrze za okno, na niekonczonce sie pustynne pole, egzotyczne drzewa, pojawiajace sie co jakis czas wioski i wschodzace slonce. I na hindusow jadacych ze mna i wsuwajacych tabake chyba, i na straznikow pociagu przechadzajacych sie co jakis czas w te i we wte z dlugimi lufami na ramieniu, i na goscia sprzedajacego kofi, czaj, pani (wode) lub jakies przysmaki do jedzenia. I na wielbloda idacego sobie drozka.

10:00

I slonia. Ale to juz na waskiej uliczce na starym miescie.

Zasady ruchu ulicznego sa takie same jak w Delhi, ale natezenie znacznie mniejsze. Okolice dworca sa stosunkowo zatloczone, ale mi blizej fortu tym samochodow, riksz, motorow i rowerow robi sie coraz mniej.

Nie mam tu takich przyjaciol jak w Delhi, wiec zamiast “Czesc, kup cos”, slysze tylko samo “Czesc”.

Zameldowawszy sie uprzejmie i przemywszy, wyruszam na lowy fotograficzne, kulinarne, personalne i wszelkie inne. Amysle, ze bedzie co lowic, bo miasto jest sympatyczne, a poza tym dzisiaj w calych Indiach jest jakies swieto Shivy.

10:30

Masala chai i “indian breakfest” w Yogi Guest House tuz pod samym fortem. Pozostawiam to bez komentarza slownego, zarowno wrazenia kulinarne jak i wzrokowe.

DSC_6623.JPG

Chyba sie przeniose tu na nastepne noce, zwlaszcza, ze mozna tu przenocowac taniej niz tam, gdzie znalazlem.

15:30

Przechadzka starym miastem. Tu zdjecie, tam zdjecie, jest fajnie. Skrecam w jakies male uliczki, dzieciaki prosza o zrobienie zdjecia, po dlugich dyskusjach z jedna diewczynka dowiaduje sie, ze chce mi dac swoj(?) email, zebym jej te zdjecia wyslal. Da mi jak bede wracal z fortu, bo okazuje sie, ze bezwiedne kieruje sie w jego strone. Nie wie niestety, ze nie bede wracal, ani ze w ogole nie dotre do fortu. Bo w im mniejsza uliczke sie zapedzam, tym bardziej nie mam potrzeby wdrapywania sie na jakis szczyt.

Od jednej rodziny dostaje adres, zebym im wyslal zdjecia zwykla poczta. Ide dalej, tu zdjecie, tam zdjecie, jest fajnie. W pewnym momencie wpadam na genialny (a jakze) pomysl, ze zamiast wysylac poczta, moge po prostu je tu na miejscu wydrukowac. Wracam do rodzink, troche dyskusji na temat, ze nie maja paliwa do motoru ani na paliwo, no problem, mowie, ja stawiam. Ale w koncu jest stawiam, po prostu jedziemy, zamawiamy odbitki, place, wracamy.

Na poczatku tylko widzialem na filmach jak sie tam jezdzi, potem zobaczylem na wlasne oczy. Potem sam stalem sie uczestnikiem tego teatru (i bynajmnie nie chodzi tu tylko o przechodzenie przez ulice, ale chodzenie wzdluz, jak pelnoprawny uzytkownik obu stron drogi). A tutaj stalem sie uczestnikiem motorowym, Przejechac sie z tubylcem na motorze, polecam kazdemu, ktory twierdzi, ze jezdzi jak szalony :)

Wracamy do rodzinki, kolejna sesja, kolejny wypad na motorze, ale nie pytam gdzie. Niewazne. Okazuje sie, ze do rodziny pana kierowcy. Tam jeszcze jedna sesja, kolejny zaklad foto (tym razem z problemami, bo czesc zdjec robilem w rawach i nie moga ich odczytac). To nic, jedziemy dalej. Zajezdzamy do monopolowego, dwa lyki rosyjskiej wodeczki, rozcienczonej woda, wsiadamy na motor i wracamy do domu.

DSC_6686.JPG

A tam czeka cala rodzinka, powiekszona o kolenych pare osob. obiad. Nie mam pojecia co jadlem, ale bylo pozywne, smaczne i pikantne.

I tak spokojny spacer przerodzil sie w pieciogodzinna wspolna biesiade i srednio skuteczna probe porozumienia sie w kwestiach siakich i owakich.

W pamieci pozostanie to czego sie opisac nie da, zostana zdjecia, a takze zapisane na dloni jakims maziajem imiej jednej z tamtejszych niezameznych. Tym samym maziajem robia sobie one rozne tatuazowate esy floresy.

To dopiero poczatek tej podrozy. Obawiam sie, ze przewydywany kryzys moze szybko nie nastapic. Moze w ogole nie nastapic…

DSC_6696.JPG

February 15, 2007

Delhi

Kategoria: Indie, Zarejestrowane, Ja cyknąłem... — Jacek Karczmarczyk @ 9:38

10:00

O Fóck! O kwa. O nie umiem tego opisac, poddaje sie, tego sie nie da…

DSC_65531.JPG

DSC_65111.JPG

Wiecej nie bedzie, bo transfer itp, jeszcze tylko jedno z dedykacja, chociaz tak na prawde nie jest z Delhi (ani w ogole z Indii), tylko z UK, ale z Indii tez bedzie :)

DSC_64671.JPG

Marta, kupila bys mi w miedzyczasie jakis filtr sloneczny? Rozliczym sie Bombaju. Tylko, zeby mocny byl! :)

Wyjazd

Kategoria: Indie — Jacek Karczmarczyk @ 9:16

6:30

Nie wyszlo ani z zamachem, ani ze strajkiem (chociaz na Okeciu byly porozwieszane jakies flagi), ani nawet z kiepska pogoda (ciemno jest jeszcze i nie widac jak jest na dworze, ale wczoraj wieczorem czubek naszego polsko katolickiego palacu kultury ginal gdzies we mgle). Nie wyszla rowniez proba przemycenia 2 red bulli, jeden spozylem przed bramka (powinien skonczyc dzialac gdzies zaraz po wylocie z Londka, w sam raz, zeby w samolocie dokonczyc i tak dlugi jak na te warunki sen), a drugi poszedl sie lezec do kuwety. Zawsze to przynajmniej te pol kilo bagazu mniej. Na przemial poszly tez kartki z notesu zawierajace zapiski z podrozy po Krymie i Rumunii oraz z urzadzania swojego M1, przez co notes ow skrocil sie o polowe i cos czuje, ze trzeba bedzie zaopatrzyc sie w jakis dodatkowy.

Siedze sobie na lotnisku i mysle nie o tym, czy sobie poradze w Indiach, ale o tym czy zrozumiem angoli (i wzajemnie) na Heathrow. Ale chyba bedzie dobrze, mam 6 godzin na nauczenie sie tego dziwnego jezyka.

PS. Milo bylo wczoraj, shukrija ;)

7.00

Robi sie coraz jasniej. Co wcale nie znaczy, ze widac za oknem coraz wiedzej. Znow kolejny milion Polakow wyjechal do Angli a w zamiar za nowa porcje mgly?

Za chwile zalicze przejscie przez ostatnia bramke. Adrenalinka rosnie. A to dopiero poczatek.

Gate open.

Autobus dojechal do wlasciwego samolotu (brawa dla kierowcy), z wnetrza widac nawet koncowke skrzydla, nie jest zle.

Do poczytania jest “High life” i “Business life”. W sam raz dla mnie, tylko czemu w takim dziwnym jezyku?

8:14

Na wschodzie Polski zachmurzenie calkowite, miejscowe przejasnienia na zachodzie (gdzies za Poznaniem), temperatura -55 stopni (dobrze, ze wzialem sweter), wiatr silny, dochodzacy do 70km/h. Chyba to lubie ;)

Za Berlinem samolot zaczyna sie bujac. Lece z jakims dzu, zaklada na glowe jarmulke, to takie cos kwadratowe, chuste, wyjmuje z kieszeni koszuli modlitewnik i tez zaczyna sie bujac. Szalom.

PS. Sniadanko calkiem calkiem, mozna prosic to samo jeszcze raz?

8:30

Turbulencje. Wszystko sie buja.

9:35

Jestem nad morzem.

Kolejne turbulencje juz nie robia takiego wrazenia, ale dreszczyk emocji nadal jest. Dzwoni mi w uszach, chyba spadamy powoli, robi sie cieplej, juz jest -53 stopnie.

Za dawnych dobrych czasow jak sam pilotowalem samoloty to zawsze mialem problemy z ladowaniem. W koncowych momentach tracilem panowanie nad samolotem i rozwalalem sie o ziemie. Chyba przez te doswiadczenia licze wlasnie na najwieksze emocje wlasnie podczas lodowania na Heatrhow. Skonczy sie na wielkim “lup o ziemie”.

O! Juz nie jestem nad morzem.

9:45

A wlasciwie to 8:45. W Londynie podoga nie lepsza niz w Warszawie, na dodatek troche pada.

Robimy jeszcze dodatkowe koleczko, bo nam zmienili pas startowy. Ladowy znaczy sie.

9:00

Zaczyna byc cos widac za oknem. Boisko, rzeka jakas, chyba Tamiza. Wow! Zameczek jaki fajny! Droga. Na ostroleke chyba. I szok - samochody jada prawa strona!. No ale to jednokierunkowa pewnie, to moga sobie pozwolic na odrobine szalenstwa. Lup o ziemie. Lubudu. Dlugopis mi lata, nie odczytam sie potem. Chyba jednak wroce samolote, tu jest bosko! ;)

Gdzies miedzy 9:15 a 15:15

Chyba w koncu czuje sie jak u siebie - nikt mnie nie rozumie i ja nikogo nie rozumiem ;) Masa roznych dziwnych ludzi dookola i zegarek w kiblu odmierzajacy czas do nastepnej wizyty ekipy sprzatajacej.

Rupii nie oplaca sie tu kupowac, za 1000PLN chcieli mi dac troche ponad 12.000 rupii, a ja liczylem na cos blizej 15.000.

Rozpogadza sie.

15:30

Siedze w wielkim beoingu, posrod turbanow i turbanek, jest nawet kilkoro Polakow, jakas afrykanka, nie ma dzu, przynajmniej nie w moim przedziale. Turban kolo mnie sobie siedzi i patrzy co ja tam skrobie, ale nic nie kuma. I dobrze. Pewnie tez troche dlatego, ze tam ladnie pisze, ze sam nie wiem czy sie potem rozczytam.

Aha, siedze, ale jeszcze nie lece, mimo, ze juz pora. To chyba tak w ramach przyzwyczajania do punktualnosci w Indiach. Fajne te BA, daja poduszke, koc, szczoteczke i paste do zebow, skarpetki, no i oczywiscie sulchawki i zaciemniacz na oczy.

16:15

Znow jestem nad morzem. Tym razem je widac, bo nie ma chmur. Znowu buja.

16:17

Sa chmury, wlasnie w nie wlatujemy. Morza juz nie widac.

16:18

Rozgadalem sie nie wiadomo o czym. Ide na film.

23:00

Pruje sobie z predkoscia 1200km/h nad Pakistanem, za oknem nic nie widac, a szkoda, bo akurat i w Pakistanie i Iranie przelatywalem nad gorkami, pustyniami itp. Moglo byc ciekawie. Za to mialem widoczki na niebo gwiezdziste pode mna, czyli swiatla mniejszych i wiekszych miast, z ktorych niektore ukladaly sie w gwiadozbiory, np. delfina czy kobry. Swiatla Teheranu byly tak silne, ze przez jakis czas bylo widac oswietlone skrzydlo samolotu. Ale tak jak wczesniej trasa przebiegala nad morzem, gdzie raczej nie mialo sie co swiecic i za oknem po prostu bylo czarno, tak po Teheranie lecielismy nad pustyniami albo jakimis gorami, gdzie jesli  ktos przypadkiem zyje to elektrycznosc moglby znac pewnie tylko z ksiazek. Gdyby oczywiscie znal ksiazki. Byl Zahedan, ale przespalem. 3 godziny snu u przed odlotem i jedna dzisiaj to chyba wystarczy, nie? :)

Juz prawie na miejscu, czuje w uszach jak spadamy, wypelniam jakis immigration swistek. Za oknem caly czas czarno. Ale powoli pojawiaja sie swiatelka. Bujamy sie, ale juz mnie to nie rusza, wlasciwie to sie czuje jak w pociagu, tyle tylko, ze nie slychac stukotu kol. No i w pociagu nie daja takiego zarcia, oj pyszny byl kurczaczek, male slodkie pomidorki, pudding i inne drobiazgi. Lup. Lubudu. Wysiadka.

« PoprzedniaNastepna »

Powered by WordPress